środa, 19 sierpnia 2015

Z innej beczki - kochamy wycieczki!

Z innej beczki - kochamy wycieczki!


 Z miłości do Berlina

         Wakacje w pełni, słońce nie daje za wygraną i mocno przygrzewa. Znudzone miastową monotonia, postanowiłyśmy znaleźć alternatywę na spędzenie wakacyjnego weekendu w efektywniejszy sposób, niż kolejny wypad nad jezioro i patrzenie na ludzi, którzy mimo, że nie są nad morzem uprawiają jakże popularny parawaning. Z doświadczenia wiedziałyśmy, że najlepiej poszukać okazji podróżniczych na portalu fly4free.pl i nie zawiodłyśmy się. Informacja o nowej, wakacyjnej linii czerwonego przewoźnika na trasie Warszawa – Berlin była strzałem w dziesiątkę! Bilety z Torunia do stolicy Niemiec kupiłyśmy, każda za 70 zł w dwie strony. Okazja? Oczywiście ktoś powie, że można taniej, nawet za 3 zł, ale biorąc pod uwagę, że my zdecydowałyśmy się na nie niecały tydzień przed podróżą taka kwota była dla nas istnym deal’ em! Nasza wyprawa zaczęła się przedostatniego dnia lipca, udając się do miasta związanego z naszymi studiami – do Torunia. Z racji tego, że wyjazd do Berlina był następnego dnia przed 10, dojechanie z naszego rodzinnego miasta Płocka tego samego dnia nie miał sensu, zdecydowałyśmy się więc odwiedzić naszych przyjaciół. Każdy powód jest dobry!



          31.07 9:50 Dworzec PKS w Toruniu rozpoczęłyśmy podróż w nieznane? Dla jednej z Nas na pewno! Olga była już w Berlinie 2 razy – jednak tym razem zdecydowałyśmy się na zwiedzanie alternatywnej kolebki różnych kultur w inny sposób, oczywiście nie pomijając typowych turystycznych atrakcji, które dla Oli są must see, gdyż nigdy nie była w stolicy Niemiec.Po prawie 7 godzinach podróżowania, rozwiązywania krzyżówek, czytania książek i słuchania muzyki ukazał się przed naszymi oczami obrzydliwy dworzec Berlin ZOB. No tak pierwsze wrażenie nie za dobre, jednak wiedząc jak to jest z dworcami, nie zniechęciłyśmy się. Ruszyłyśmy na poszukiwanie stacji metra, z której udałyśmy się do naszego hotelu. Zakwaterowanie też oczywiście znalazłyśmy w promocyjnej cenie. „Przemierzając” otchłań natchnęłyśmy się na amerykański odpowiednik booking.com a tam rewelacja! Pokój twin ze wspólną łazienką był tańszy niż pobyt w hostelu w pokoju 10 osobowym. Decyzja była szybka, dane osobowe, numer karty i pokój był nasz. Po przyjeździe do hotelu okazało się, że czekała nas miła niespodzianka w formie upgrade’ u standardu pokoju! W tej samej cenie dostałyśmy większy i z prywatną łazienką. 



          Po odświeżeniu się ruszamy na podbój Berlina. Tego dnia z racji późnej pory i zmęczenia zdecydowałyśmy się odwiedzić Alexanderplatz. Wzięłyśmy metro i po 15 minutach wielka wieża telewizyjna stała przed nami wśród ogromnej ilości osób. Alexanderplatz tętnił życiem, jak Time Square w Nowym Jorku! Liczne budki z jedzeniem i piwem okupowane były przez ludzi w różnym wieku. Był piątek, można było się spodziewać, że takie miejsce nas nie zawiedzie. Za straganami, wyłaniał się Primark, nasz ulubiony sklep, w którym nie jednokrotnie zaopatrywałyśmy się w garderobę w zdecydowanie niskiej cenie! Nie jest to sklep tak wielki jak w Londynie przy Oxford Street, jednak udało nam się wyszperać zacne łupy ! Lekko zmarznięte ( wieczór był dość chłodny ), nie chciałyśmy wracać do hotelu. Nasz niemiecki znajomy polecił nam Revaler Strasse z ogromnym wyborem tanich pabów, barów i restauracji. Co najbardziej kojarzy się z Niemcami? Pyszne piwo! Sącząc złoty napój bogów, podziwiałyśmy multikulturowość Berlina. Byłyśmy zachwycone!
  

            Dzień drugi, zaczął się nie tak wcześnie jak planowałyśmy. Jednak o 10 byłyśmy już przy East Side Gallery. Lubimy zdolnych, młodych artystów, którzy swoimi dziełami sprawiają, że szare blokowiska zamieniają się w kolorową wystawę ulicznej sztuki. Tym razem murale podziwiałyśmy na znanym Murze, który runął ku wolności. Kolory przepełniające uliczne malunki zachwyciły Nas tak bardzo, że nawet tłum ludzi przy słynnym muralu przedstawiającym Breżniewa całującego się z Honeckerem nie wyprowadził nas z dobrego humoru i nastawienia na dalsze zwiedzanie.Spacerując wzdłuż East Side Gallery, nie wiadomo kiedy dotarłyśmy do Alexanderplatz. W trakcie naszej wycieczki, był to punkt na mapie, który odwiedzałyśmy mimowolnie każdego dnia. Następnymi atrakcjami były Checkpoint Charlie i Trabi Museum. 






   

           Checkpoint Charlie w okresie zimnej wojny było jednym z najbardziej znanych przejść granicznych między NRD a Berlinem Zachodnim. Kolejka, aby zrobić sobie zdjęcie była na prawda długa. Za kolejką stała cena 2 euro za osobę za zdjęcia. Widać było, że warto zapłacić. W innym wypadku zrobienie dobrego zdjęcia, pośród weekendowego tłumu było nie możliwe. Okazało się, ze jeden strażnik był Polakiem, także zrobiło Nam się bardzo miło, że dzięki niemu udało się zrobić znacznie więcej zdjęć niż pozostali turyści. Bez śmiechu i zwariowanych póz nie obyło się.



   

          Następnie udałyśmy się do muzeum i to nie byle jakiego! Muzeum Trabanta przywiodło Oli niesamowite wspomnienia z dzieciństwa mimo, że swojego śliwkowego trabanta nie odnalazła wśród tych prezentowanych. Samochody były świetne od zwykłego osobowego trabanta po ten w wersji sportowej. Nie omieszkałyśmy nie usiąść w jednym i poczuć się tak jak ludzie w latach 60 jadący na wakacje właśnie starym, dobrym, niemieckim autem.



          Dzień uciekał a my nadal nie widziałyśmy tego co zaplanowałyśmy. Dalej po muzeum udałyśmy się pod Bramę Brandenburską i Reichstag. Brama w remoncie i co w koło? Oczywiście tłum, tłum tłumem poganiał. Zrobiłyśmy zdjęcie i udałyśmy się w stronę Reichstagu. Piękny park, ze ścieżkami wiodącymi do siedziby niemieckiego Bundestagu zachęcał ławeczkami i miejscami na trawie w cieniu. Pogoda zachwycała – słońce, ciepło i bezchmurne niebo. Zdecydowałyśmy się na krótki odpoczynek na placu przed Reichstagiem pośród muzyki i młodych ludzi. Lekko już zmęczone zdecydowałyśmy się na podziwianie ulic Berlina z okien autobusu. Był to trafny wybór! Trafiłyśmy pod okazały Berliner Dom, a następnie chłodziłyśmy się siedząc przy ratuszowej fontannie, oglądając poczynania ulicznych artystów.


  



          Na naszej liście był dziś jeszcze Burgermaister – najmodniejsza burgerownia Berlina! Miejsce to jest oblegane przez turystów i miejscowych. Kolejka była bardzo długa, ale głodne i ciekawe smaku prawdziwej berlińskiej bomby smaków doczekałyśmy się swoich burgerów po godzinnym czekaniu. Ach, jaki to był smak! Chilli Cheeseburger był idealnie pikantny i soczysty. Najlepsze burgery jakie udało nam się kiedykolwiek jeść. Jeść? Pochłonąć! Istna eksplozja smaku! Co ciekawe same pomieszczenie Burgermister’a zlokalizowane jest pod jedną ze stacji berlińskiego U-bahnu w budynku, który służył kiedyś jako publiczne toalety. Teraz, odrestaurowany, jest królestwem Pana Burgera – Maistera Króla Wszystkich Burgerów! 


          Mówiąc już o toaletach. W Berlinie znajduje się kontrowersyjny pub „Klo” czyli kibel. Znany jest z wystroju istnie łazienkowego. Jedzenie podawane jest w naczyniach w kształcie klozetu, a piwo pije się z kaczek i basenów szpitalnych. Miałyśmy wielką ochotę udać się w to miejsce, lubimy takie nadzwyczajne atrakcje. To co Nas powstrzymało to ceny. Za średniej jakości 0,5l piwo życzyli sobie tam prawie 9 euro. Cena 3 razy większa niż w innych lokalach. Istna paranoja. Ale kontrowersja podobno kosztuje. Dzień zakończyłyśmy piwnymi zakupami w okolicznym Lidlu i currywurst z modnego foodtrucka.

          Niedziela. Co to była za super niedziela! Na początku typowo spacerowo. Przemierzałyśmy ulice Berlina podziwiając parki, zabytki i piękne budynki. Nagle ukazał się przed nami ogromny pchli targ. Istny raj na ziemi dla Łowczyń Okazji Wszelakich. Pamiątki z czasów DDR, dzieła sztuki alternatywnej, tony książek i super tanich płyt winylowych! 
We were in heaven on Earth! 

          W planach miałyśmy jeszcze ogromne karaoke w jednym z berlińskich parków. Mauer Park okazał się miejscem, w którym gdzie się nie spojrzało muzycy byli otoczeni tłumem ludzi. Tu reagge i rock, a parę metrów dalej ktoś śpiewał pop i r&b. Dzieci biegały i śmiały się w głos, dorośli grillowali, tańczyli śpiewali, cudownie spędzając słoneczne, niedzielne popołudnie. Prowizoryczny „mini” amfiteatr znajdował się w centrum parku. Na środku betonowa scena, a tam różowy parasol zakrywał mobilną stację akustyka. Przed nim mały laptop i dwa głośniki. Na betonowych siedzeniach amfiteatru tysiące ludzi, a pośrodku sceny wodzirej i odważny ochotnik śpiewający hity. Cudowna atmosfera wszyscy śpiewali i podziwiali odwagę ludzi decydujących się wyjść i zaśpiewać pośród tłumów. Bawiłyśmy się niesamowicie dobrze i bardzo żałujemy, że nie dotarłyśmy na miejsce wcześniej. Każdemu kto zwiedza Berlin weekendowo i lubi takie inicjatywy serdecznie polecamy to miejsce ! Dzień i cały pobyt w stolicy tętniącej życiem zakończyłyśmy właśnie w Mauer Park. Zdecydowanie była to wisienka na torcie całego pobytu!
         

Ach nie do końca był to ostatni punkt wycieczki! Tuz przed wyjazdem z Berlina zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcie w jednym z Photoautomatów! Pamiątka po DDR! Super sprawa! Vintage zdjęcia tuż po powrocie do domu zawisły na ścianie wśród zdjęć upamiętniających nasze inne podróże.




Berlin polecamy z całego serca! Wybierzcie się tam i zachwyćcie tak jak my!



5 komentarzy:

  1. Też często sprawdzam fly4free :) Myślę, że złapałyście fajną okazję i miałyście udany wyjazd. Ja byłam tam jak na razie raz, dosyć dawno temu, ale też mi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fly4free to podstawa :) Mamy nadzieję, że uda nam się jeszcze odwiedzić dalsze zakątki świata, a Twój blog daje motywacje do nauki języków! :)

      Usuń
  2. Photoautomaty wymiatają :D u nas jest tego od groma

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) Bardzo spodobał się na Twój blog, pewnie dlatego, że również należymy do miłośników Skandynawii ;)

      Usuń