Z innej beczki - kochamy wycieczki!
Z miłości do Berlina
Wakacje w pełni, słońce nie daje
za wygraną i mocno przygrzewa. Znudzone miastową monotonia, postanowiłyśmy
znaleźć alternatywę na spędzenie wakacyjnego weekendu w efektywniejszy sposób,
niż kolejny wypad nad jezioro i patrzenie na ludzi, którzy mimo, że nie są nad
morzem uprawiają jakże popularny parawaning. Z doświadczenia wiedziałyśmy, że
najlepiej poszukać okazji podróżniczych na portalu fly4free.pl i nie
zawiodłyśmy się. Informacja o nowej, wakacyjnej linii czerwonego przewoźnika na
trasie Warszawa – Berlin była strzałem w dziesiątkę! Bilety z Torunia do
stolicy Niemiec kupiłyśmy, każda za 70 zł w dwie strony. Okazja? Oczywiście
ktoś powie, że można taniej, nawet za 3 zł, ale biorąc pod uwagę, że my
zdecydowałyśmy się na nie niecały tydzień przed podróżą taka kwota była dla nas
istnym deal’ em! Nasza wyprawa zaczęła się
przedostatniego dnia lipca, udając się do miasta związanego z naszymi studiami
– do Torunia. Z racji tego, że wyjazd do Berlina był następnego dnia przed 10,
dojechanie z naszego rodzinnego miasta Płocka tego samego dnia nie miał sensu,
zdecydowałyśmy się więc odwiedzić naszych przyjaciół. Każdy powód jest dobry!
31.07 9:50 Dworzec PKS w Toruniu
rozpoczęłyśmy podróż w nieznane? Dla jednej z Nas na pewno! Olga była już w
Berlinie 2 razy – jednak tym razem zdecydowałyśmy się na zwiedzanie
alternatywnej kolebki różnych kultur w inny sposób, oczywiście nie pomijając
typowych turystycznych atrakcji, które dla Oli są must see, gdyż nigdy nie była
w stolicy Niemiec.Po prawie 7 godzinach podróżowania,
rozwiązywania krzyżówek, czytania książek i słuchania muzyki ukazał się przed
naszymi oczami obrzydliwy dworzec Berlin ZOB. No tak pierwsze wrażenie nie za
dobre, jednak wiedząc jak to jest z dworcami, nie zniechęciłyśmy się.
Ruszyłyśmy na poszukiwanie stacji metra, z której udałyśmy się do naszego
hotelu. Zakwaterowanie też oczywiście znalazłyśmy w promocyjnej cenie.
„Przemierzając” otchłań natchnęłyśmy się na amerykański odpowiednik booking.com
a tam rewelacja! Pokój twin ze wspólną łazienką był tańszy niż pobyt w hostelu
w pokoju 10 osobowym. Decyzja była szybka, dane osobowe, numer karty i pokój
był nasz. Po przyjeździe do hotelu okazało się, że czekała nas miła
niespodzianka w formie upgrade’ u standardu pokoju! W tej samej cenie
dostałyśmy większy i z prywatną łazienką.
Po odświeżeniu się ruszamy na podbój
Berlina. Tego dnia z racji późnej pory i zmęczenia zdecydowałyśmy się odwiedzić
Alexanderplatz. Wzięłyśmy metro i po 15 minutach wielka wieża telewizyjna stała
przed nami wśród ogromnej ilości osób. Alexanderplatz tętnił życiem, jak Time
Square w Nowym Jorku! Liczne budki z jedzeniem i piwem okupowane były przez
ludzi w różnym wieku. Był piątek, można było się spodziewać, że takie miejsce
nas nie zawiedzie. Za straganami, wyłaniał się Primark, nasz ulubiony sklep, w
którym nie jednokrotnie zaopatrywałyśmy się w garderobę w zdecydowanie niskiej
cenie! Nie jest to sklep tak wielki jak w Londynie przy Oxford Street, jednak
udało nam się wyszperać zacne łupy ! Lekko zmarznięte ( wieczór był dość chłodny
), nie chciałyśmy wracać do hotelu. Nasz niemiecki znajomy polecił nam Revaler
Strasse z ogromnym wyborem tanich pabów, barów i restauracji. Co najbardziej
kojarzy się z Niemcami? Pyszne piwo! Sącząc złoty napój bogów, podziwiałyśmy
multikulturowość Berlina. Byłyśmy zachwycone!
Dzień drugi, zaczął się nie tak
wcześnie jak planowałyśmy. Jednak o 10 byłyśmy już przy East Side Gallery. Lubimy
zdolnych, młodych artystów, którzy swoimi dziełami sprawiają, że szare
blokowiska zamieniają się w kolorową wystawę ulicznej sztuki. Tym razem murale
podziwiałyśmy na znanym Murze, który runął ku wolności. Kolory przepełniające
uliczne malunki zachwyciły Nas tak bardzo, że nawet tłum ludzi przy słynnym
muralu przedstawiającym Breżniewa całującego się z Honeckerem nie wyprowadził
nas z dobrego humoru i nastawienia na dalsze zwiedzanie.Spacerując wzdłuż East Side Gallery, nie wiadomo kiedy dotarłyśmy do
Alexanderplatz. W trakcie naszej wycieczki, był to punkt na mapie, który
odwiedzałyśmy mimowolnie każdego dnia. Następnymi atrakcjami były Checkpoint
Charlie i Trabi Museum.
Checkpoint Charlie w okresie zimnej wojny było jednym z
najbardziej znanych przejść granicznych między NRD a Berlinem Zachodnim.
Kolejka, aby zrobić sobie zdjęcie była na prawda długa. Za kolejką stała cena 2
euro za osobę za zdjęcia. Widać było, że warto zapłacić. W innym wypadku
zrobienie dobrego zdjęcia, pośród weekendowego tłumu było nie możliwe. Okazało
się, ze jeden strażnik był Polakiem, także zrobiło Nam się bardzo miło, że
dzięki niemu udało się zrobić znacznie więcej zdjęć niż pozostali turyści. Bez
śmiechu i zwariowanych póz nie obyło się.
Na naszej liście był dziś
jeszcze Burgermaister – najmodniejsza burgerownia Berlina! Miejsce to jest
oblegane przez turystów i miejscowych. Kolejka była bardzo długa, ale głodne i
ciekawe smaku prawdziwej berlińskiej bomby smaków doczekałyśmy się swoich
burgerów po godzinnym czekaniu. Ach, jaki to był smak! Chilli Cheeseburger był
idealnie pikantny i soczysty. Najlepsze burgery jakie udało nam się
kiedykolwiek jeść. Jeść? Pochłonąć! Istna eksplozja smaku! Co ciekawe same
pomieszczenie Burgermister’a zlokalizowane jest pod jedną ze stacji
berlińskiego U-bahnu w budynku, który służył kiedyś jako publiczne toalety. Teraz,
odrestaurowany, jest królestwem Pana Burgera – Maistera Króla Wszystkich
Burgerów!
Mówiąc już o toaletach. W Berlinie znajduje się kontrowersyjny pub
„Klo” czyli kibel. Znany jest z wystroju istnie łazienkowego. Jedzenie podawane
jest w naczyniach w kształcie klozetu, a piwo pije się z kaczek i basenów
szpitalnych. Miałyśmy wielką ochotę udać się w to miejsce, lubimy takie
nadzwyczajne atrakcje. To co Nas powstrzymało to ceny. Za średniej jakości 0,5l
piwo życzyli sobie tam prawie 9 euro. Cena 3 razy większa niż w innych
lokalach. Istna paranoja. Ale kontrowersja podobno kosztuje. Dzień
zakończyłyśmy piwnymi zakupami w okolicznym Lidlu i currywurst z modnego
foodtrucka.
Niedziela. Co to była za super niedziela! Na początku typowo
spacerowo. Przemierzałyśmy ulice Berlina podziwiając parki, zabytki i piękne
budynki. Nagle ukazał się przed nami ogromny pchli targ. Istny raj na ziemi dla
Łowczyń Okazji Wszelakich. Pamiątki z czasów DDR, dzieła sztuki alternatywnej,
tony książek i super tanich płyt winylowych!
We were in heaven on Earth!
We were in heaven on Earth!
W planach miałyśmy
jeszcze ogromne karaoke w jednym z berlińskich parków. Mauer Park okazał się
miejscem, w którym gdzie się nie spojrzało muzycy byli otoczeni tłumem ludzi.
Tu reagge i rock, a parę metrów dalej ktoś śpiewał pop i r&b. Dzieci
biegały i śmiały się w głos, dorośli grillowali, tańczyli śpiewali, cudownie
spędzając słoneczne, niedzielne popołudnie. Prowizoryczny „mini” amfiteatr
znajdował się w centrum parku. Na środku betonowa scena, a tam różowy parasol
zakrywał mobilną stację akustyka. Przed nim mały laptop i dwa głośniki. Na
betonowych siedzeniach amfiteatru tysiące ludzi, a pośrodku sceny wodzirej i
odważny ochotnik śpiewający hity. Cudowna atmosfera wszyscy śpiewali i
podziwiali odwagę ludzi decydujących się wyjść i zaśpiewać pośród tłumów.
Bawiłyśmy się niesamowicie dobrze i bardzo żałujemy, że nie dotarłyśmy na
miejsce wcześniej. Każdemu kto zwiedza Berlin weekendowo i lubi takie
inicjatywy serdecznie polecamy to miejsce ! Dzień i cały pobyt w stolicy
tętniącej życiem zakończyłyśmy właśnie w Mauer Park. Zdecydowanie była to
wisienka na torcie całego pobytu!
Też często sprawdzam fly4free :) Myślę, że złapałyście fajną okazję i miałyście udany wyjazd. Ja byłam tam jak na razie raz, dosyć dawno temu, ale też mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńFly4free to podstawa :) Mamy nadzieję, że uda nam się jeszcze odwiedzić dalsze zakątki świata, a Twój blog daje motywacje do nauki języków! :)
UsuńPhotoautomaty wymiatają :D u nas jest tego od groma
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja!
OdpowiedzUsuńDziękujemy :) Bardzo spodobał się na Twój blog, pewnie dlatego, że również należymy do miłośników Skandynawii ;)
Usuń